W lesie dopiero był u siebie. Nie czuł się zbyt nieswojo pośród gwaru rynków miejskich, dość przypominającego szum puszczy leśnej. W pewnym względzie wrażenie tłumu zaspokaja w człowieku pociąg do pustyni. Jedno tylko przeszkadzało Ursusowi w urządzeniu jego budy: to, że miała drzwi i okna, co ją czyniło podobną do chałupy. Byłby u szczytu swoich marzeń, gdyby mu się udało włożyć na koła pieczarę i podróżować ciągle po jaskini.
Jak powiedzieliśmy, nie uśmiechał się, ale się śmiał. Niekiedy, często nawet, gorzkim śmiechem. Jest przyzwolenie w każdym uśmiechu, podczas kiedy śmiech bywa często odmową.
Zadaniem jego głównem było nienawidzieć ludzkie plemię. W tym względzie był nieubłagany. Raz wywlókłszy na światło słoneczne tę zasadę, że życie ludzkie jest rzeczą straszliwą; ułożywszy z tego pewien rodzaj teorji ciążenia klęsk jednych nad drugiemi, królów nad ludem, wojny nad królami, zarazy morowej nad wojną, głodu nad zarazą, głupoty nad wszystkiem; zauważywszy pewien stosunek kary już w samym fakcie istnienia; uznawszy, że śmierć jest oswobodzeniem; — ilekroć mu przyprowadzono chorego, przywracał mu zdrowie. Posiadał kordjały i drjakwie ku przedłużeniu życia starcom. Stawiał na nogi czołgającego się na czworakach kalekę i, zrobiwszy to, mówił mu drwiąco: „No, trzymasz się już na łapach, kochanku; chodźże sobie teraz; jak najdłużej po tym psim padole płaczu“. Jeśli mu się zdarzyło napotkać biedaka umierającego z głodu, dawał mu aż do ostatniego grosza jaki miał przy duszy, mrucząc: „Żyj, nędzarzu, jedz, trzymaj się jak najdłużej; nie ja skrócę czas trwania twojej kaźni“. Poczem zacierał, ręce z radością, mówiąc: „Robię ludziom tyle złego, ile tylko mogę“.
Poprzez tylne okienko przechodzący czytać mógł na podniebiu budy jeszcze ten jeden napis, skreślony wewnątrz węglem dużemi głoskami: