jeżeli mówił po łacinie, to nie dla czego innego, tylko że umiał. Za nicby zaś sobie nie pozwolił mówić po chaldejsku, gdyż nie umiał; do tego jest przecież wiadomo, że po chaldejsku mówią czarownice. W nauce lekarskiej bez wahania dawał pierwszeństwo Gallenowi przed Cardanem, ten ostatni bowiem, jakkolwiek także mędrzec nielada, ani się umywał, w jego mniemaniu, do Gallena.
Koniec końcem, Ursus nie był wcale człowiekiem, któryby mógł ściągać uwagę policji. Buda jego właśnie na tyle była długa i szeroka, ile potrzebować mógł, by położyć się wygodnie na skrzyni, w której się mieściły wszystkie jego rupiecie, niebardzo, co prawda, zbytkowne. Posiadał latarnię, kilka peruk, oraz trochę sprzętów pozawieszanych na gwoździach; pośród nich znajdowały się instrumenty muzyczne. Miał także skórę niedźwiedzią, którą przywdziewał w dniach nadzwyczajnych przeobrażeń; nazywał to strojem uroczystym. Mawiał z tego powodu: „Posiadam dwie skóry, ta oto jest — prawdziwa“. I przy tych wyrazach pokazywał skórę niedźwiedzią.
Buda na kołach była wspólną własnością jego i wilka. Oprócz tej budy, retorty i wilka, miał także flet i coś podobnego do cytry, na której wygrywał wcale przyjemnie. Sam, własną ręką, sporządzał swoje eliksiry.
Z talentów swoich potrafił niekiedy wydobyć wieczerzę. U podniebia jego budy znajdował się otwór, przez który wychodziła rura od żelaznego piecyka, na tyle przytykającego do skrzyni, że się od niego zlekka przypaliło jej drzewo. Piec ten posiadał dwa przedziały; w jednym z nich Ursus praktykował alchemję, w drugim piekł sobie kartofle. Nocą wilk spał pod budą, po przyjacielsku wzięty na łańcuch. Homo miał włos czarny, Ursus zaś szpakowaty; Ursus liczył lat pięćdziesiąt, jeśli tylko nie miał ich sześćdziesiąt. Jego poddanie się doli człowieczej, było tak wielkie, że jadał po prostu, jak się to powiedziało, kartofle, rzecz podłą, którą karmiono naówczas świnie tylko albo galerników. W istocie, jadał to oburzony, ale też i ukorzony. Nie był wysokiego wzrostu, był raczej długi — zresztą pochyły w plecach i melancholicznego pozoru. Zgięta postać starca uwidomia niby osiadanie życia. Zdawał się być urobionym do smutku. Trudno mu było
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/21
Wygląd
Ta strona została przepisana.