mknięte powieki, przymarzłe śniegiem rzęsy i od kątów oczu ku kątom ust głęboką brózdę łez stężałych. Śnieg obrzucał blaskiem tę zmarłą. Zima i grób nie zwykły sobie szkodzić. Toż trup jest tylko zlodowaciałym człowiekiem. Nagość piersi tej kobiety miała w sobie coś dziwnie rzewnego. Odrobiły one swoje; wyrażały szczytne starganie życia oddanego drugiej istocie, i wspaniała godność macierzyńska zaszczytnie tam zastępowała niepokalaność dziewiczą. U brodawki jednej z tych piersi wisiała jeszcze perła bieluchna. Była to kropla mleka, mrozem ścięta.
Powiedzmy to bez dalszych omówień; na tem pustkowiu, po którem chłopak wędrowny z kolei przybył się błąkać, żebraczka, karmiąca dziecię i poszukująca również schronienia, kilka godzin temu się błąkała. Nawskroś chłodem przejęta, upadła pod nawałem zamieci i nie zdołała się już podnieść. Niebawem śnieżyca ją przykryła.
Zebrawszy sił ostatek, ile mogła, przycisnęła do siebie córeczkę i tak wkrótce skonała.
Dziewczynka próbowała ssać jeszcze jej pierś w marmur stężałą.
O posępna ufności, dopuszczona przez przyrodę! Gdyż powiedziećby można, że matka, nawet po wydaniu ostatniego tchnienia, jeszcze jest zdolna dziecię swoje ostatnim zasilić pokarmem.
Ale usta dzieciny nie umiały już trafić do piersi, u której stężała mrozem kropla mleka przez śmierć skradziona; więc też pod śniegiem istotka mała, raczej kolebce jeszcze rada niż mogile, wydała była okrzyk rozpaczy.
Opuszczony dzieciak usłyszał zagrożone śmiercią niemowlę.
Wydarł je mogile.
Wziął je na ręce.
Kiedy się dziecina uczuła na rękach, przestała kwilić. Dotknęły się dwie twarze tych dzieci dwojga, i posiniałe usta dziewczynki przyczepiły się do policzka chłopca, jakby do piersi z pokarmem.
Życie dziewczynki dobiegało niemal chwili, w której krew krzepnąca już ma zatrzymać serca tętno. Matka już jej była udzieliła coś ze swej śmierci. Trup niby zaraża sobą; jest to wystygnięcie, którem się przejąć można.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/169
Wygląd
Ta strona została przepisana.