morze jest wtedy ciemne, niebo zaś bladawe, zupełnie tu jest odwrócony; niebo jest czarne, ocean biały.
Na dole piana, w górze ciemności. Widnokrąg zamknięty ścianami z wyziewów, zenit zapuszczony krępą. Nawałnica jest podobna do wnętrza katedry, od dołu do góry poobwieszanej kirem. Tylko, że nigdzie ani światełka w owej katedrze. Ani błysków świętego Elma po grzebieniach wałów, ani choćby wędrownych głębi w morzu fosforycznych płomyków; nic — nic — wszędzie tylko ogromne ciemności. Trąba podbiegunowa tem się różni od zwrotnikowej, że, kiedy ta ostatnia zapala wszystkie światła, tam ta je wszystkie gasi. Świat staje się za jednym zamachem wnętrzem sklepienia piwnicy. Z pośród głębi tej nocy poczyna polatywać kurzawa plam białawych, nie umiejących zrobić wyboru pomiędzy niebem i morzem. Plamy te, będące kłakami śniegu, przelatują, błąkają się, kręcą zukosa. Wyglądają niby centki, naśladujące łzy na draperjach kiru, w któreby ktoś życie tchnął i zachęcił do ruchu. Tej siejbie rozpierzchliwej towarzyszy wicher opętany; ciemnie rozkruszone na białości, wyuzdanie w cieniach nocy, cały zgiełk, na jaki grobowisko zdobyć się potrafi, huragan pod całunem katafalku — taka jest nawałnica śnieżna.
Od spodu wstrząsa się dreszczem ocean, skrywający straszliwe głębie nikomu nieznane.
Przy metrze podbiegunowym, który jest elektryczny, kłaki śnieżne natychmiast się zbijają w bryłki lodu, i oto nagle powietrze staje się pełne pocisków. Wtedy woda pryska na wszystkie strony, jakby kłuta śrutem.
Grzmotu tam nie słychać. Błysk nawałnic podbiegunowych jest milczący. To, co lud mówi o kocie, jakoby „pacierz pomrukiwał“, da się właśnie o tej błyskawicy powiedzieć. Jest to niby groźba napół otwartej tylko paszczy, a jednak dziwnie nieubłaganej. Nawałnica śnieżna jest to rodzaj burzy, zarazem ślepej i niemej.
Kiedy nareszcie przeleciała, najczęściej okręty wzorem jej oślepły, a majtkowie stracili mowę.
Wydobyć się z podobnej czeluści nielada to sprawa.
Myliłby się jednak, ktoby mniemał, że tu rozbicie jest nieuchronne. Rybacy duńscy, z Disco i z Balezinu, po-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/119
Wygląd
Ta strona została przepisana.