Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 40 —

Naprzód wymknął się z gęstéj kniei po prawéj stronie doliny, lis zadyszany i już ledwo żywy, — kita spuszczona, boki zapadłe, susy drobne, zapowiadały skon bliski, a kruki unoszące się po nad głową, już czatowały na zdobycz swoją. Przebrnął ruczaj dzielący dolinę i wlókł się ku wąwozowi na drugiéj stronie spadzistych brzegów, gdy wtém cała psiarnia w pełnym gronie wypadła z kniei, a za nią dojeżdżacz i kilku strzelców na koniach. Psy poszły za lisem, myśliwi za psami. — Byli to młodzieńce rośli i silni, na dzielnych koniach, przybrani w zielone kurtki z czerwonemi wyłogami, to jest, jak się dowiedziałem późniéj, w mundur myśliwskiego towarzystwa, którym rządził stary Baron Hildebrand Osbaldyston. To są zapewne moi bracia, pomyślałem sobie: jakież mię czeka spotkanie od tych godnych następców Nemroda? — Lecz nowy widok przerwał moje dumania.
Oczom moim przedstawiła się młoda dama, któréj zachwycającym wdziękom, trudy męskiéj zabawy, nowych powabów, nowego dodawały blasku. Konia jéj czarnego bez odmiany, pokrywała biała jak śniég piana; suknia amazonką zwana i męski kapelusz; składały jéj ubiór do konnéj jazdy, mało jeszcze podówczas znany, a dla mnie zupełnie obcy; — czarne jak heban i długie jéj włosy, pozbywszy się więzów w zapale myśliwskim, igrały z wiatrem. Bieg konia, którym kierowała zręcznie i śmiało, zwolnieć musiał nieco po przykrym gruncie; miałem więc czas przypatrzenia się dokładnie pięknym rysom jéj twarzy i kształtnéj kibici; mijając mię na równiejszym cokolwiek miejscu, popuściła wodze; dziarski rumak dał kilka susów, które mię napełniły obawą, — w okamgnieniu znalazłem się przy jéj boku, ale pomoc moja nie była potrzebną. Piękna amazonka potrafiła wstrzymać swojego wierzchowca, nieokazawszy najmniejszego wzruszenia; podziękowała