Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 363 —

się na szmer głuchy niechęci i gniéwu, gdy na rozkaz oficerów formowali szeregi na przeciwnym brzegu.
Dotąd grałem tylko rolę widza, lubo zdarzenia, które miałem przed oczyma, nie były wcale dla mnie obojętne. Lecz znagła usłyszałem blisko siebie głos chrapliwy; — gdzież się podział ten Anglik? — on to dał nóż, którym Rob-Roy przerznął rzemienie.
— Posiekać tego puddinga na sztuki, — odezwał się głos drugi.
— Utopić mu garść kul w mózgu, — dodał trzeci.
— Wypatroszyć go bagnetem, — zawołał czwarty.
Ta przyjemna rozmowa i tentent zbliżających się koni, ostrzegły mię o niebezpieczaństwie. — Nie mogłem wątpić, że uzbrojona zgraja, w zapale niczém niepohamowanéj namiętności, spełni bez namysłu swoje pogróżki, i zacznie od ukarania mniemanego postępku, odkładając na potém przekonanie się, czylim się go istotnie dopuścił. — Uderzony tą myślą ześliznąłem się nieznacznie z konia, i wlazłem między tak gęste krzaki, że nie miałem obawy, aby mię znaleziono, zwłaszcza, że już było prawie zupełnie ciemno. — Gdybym się znajdował blisko księcia, wezwałbym zapewne jego opieki; ale oddział, któremu dowodził, już był w marszu na przeciwnym brzegu rzeki; na tym zaś nie wiedziałem czy znajdę kogo, ktoby mi skutecznéj pomocy mógł udzielić. W takiém więc położeniu, nie sądziłem, aby honor miał wymagać po mnie niepotrzebnego narażenia życia. — Kiedy wrzawa już nieco ucichła, pierwszą moją myślą było udać się do głównéj kwatery księcia, i powierzyć się jego opiece z ufnością właściwą prawemu właścicielowi, — jakoż w tém postanowieniu opuściłem moje schronienie.
Ciemność zupełna panowała, — wszyscy prawie żołnierze przebyli już rzekę; kiedy niekiedy tylko słychać jeszcze