Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 296 —

w którym także utkwione były puginały obu góralów, na znak, jakem się późniéj dowiedział, że narady ich spokojnie i bez kłótni odbyć się miały. Na środku stołu stał kufel miedziany, mieszczący w sobie przynajmniéj kwartę napoju, zwanego usquebaugh, prawie równie mocnego jak wódka, a który górale wypalają ze słodu i piją w nadzwyczajnéj ilości. Kieliszek osadzony na drewnianéj nóżce, służył wszystkim trzem przyjaciołom i krążył z nadzwyczajną szybkością. Wszyscy trzéj rozmawiali głośno i razem, już gallickim, już angielskim językiem. — Jeszcze jeden góral owinięty plaidem, leżał na ziemi, oparłszy głowę o kamień potrzęsiony nieco słomą, i spał, albo udawał że śpi spokojnie mimo okropnego hałasu. Musiał być także podróżny, bo spoczywał nierozebrany, i miał przy sobie pałasz i tarczę, bez których górale nie opuszczają domu. — Naokoło ścian stały łóżka rozmaitego kształtu i wielkości, zbite z desek, lub uplecione z sitowia, na których spała cała rodzina, kobiéty, mężczyzni i dzieci, pod zasłoną dymu, który izbę wypełniał.
Weszliśmy tak cicho, a podróżni których opisałem tak byli zajęci swoją naradą, że przez kilka chwil nas nie spostrzegli. Uważałem tylko, że góral leżący około ognia, wsparł się na łokciu, okrył plaidem niższą część twarzy i przyglądał się nam przez chwilę; poczém układł się znowu i zamrużył oczy.
Wieczór był chłodny; zbliżyliśmy się przeto do ognia, i wtenczas dopiero zwróciliśmy na siebie uwagę podróżnych, gdyśmy gospodyni wołać zaczęli. Weszła, spoglądając niespokojnie i bojaźliwie to na nas, to znowu na dawniejszych gości; a na zapytanie czy dostaniemy wieczerzę, odpowiedziała niechętnie i z widoczném pomieszaniem: