Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 294 —

— Lepiéj jechać daléj, jak narazić się na nieszczęście, — rzekła dyjalektem używanym przez mieszkańców nizin, gdyż była rodem z Lennox. — Karczmę zajęli panowie, którzy nie lubią, wdawać się z nieznajomymi i oczekują gości... Kto wié?... może gości w czerwonych mundurach? — (Te słowa wymówiła po cichu, lecz zwolna i dobitnie). — Noc piękna, — rzekła daléj, — można spać smaczno i pod gołém niebem — to krew chłodzi — A zresztą okrywszy się płaszczem, będzie wam tak ciepło, jak szabli w pochwie. — O mech nietrudno, kto go szukać umié. Konie, mogą stać pod drzewem, nikt im słowa nie powié.
— Ależ dobra gosposiu! — odezwałem się widząc, że towarzysz mój wzdycha tylko i rozmyśla jak sobie poradzić, — sześć godzin upłynęło od obiadu — umieram z głodu i bez wieczerzy nie mam ochoty zasnąć pod gołém niebem. — Muszę zatem wejść koniecznie, cóżkolwiek na to powiedzą goście wasi. — Andrzeju, prowadź konie do stajni!
Hekate, spojrzawszy na mnie z podziwieniem, zawołała:
— Róbcież sobie panowie, co chcecie, ale pamiętajcie, żem was ostrzegała. Proszę! co to za żarłoki z tych Anglików! — sam wyznaje, że jadł obiad, a jednak woli raczéj śmierć ponieść, jak obejść się bez wieczerzy. Postaw Anglika z jednéj strony parowu Tophet, a z drugiéj pieczeń wołową i pudding; daję gardło, że przeskoczy bez namysłu! — Potém obróciwszy się do Andrzeja, rzekła: — Pójdźcie za mną; pokażę gdzie postawić konie.
Wyznaję, że mię nieco obeszły złowieszcze słowa karczmarki; ale nie chciałem się cofać oświadczywszy głośno postanowienie moje, i wszedłem śmiało do domu. Na piérwszym zaraz wstępie, zaledwom nie złamał nogi