Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 272 —

schronienia, ani nadziei. — Cóż miał robić? — Przypasał miecz do boku, nasunął czapkę na oczy i poszedł za głosem rozpaczy.
Rozczulenie przerwało na chwilę mowę szanownego urzędnika; jakkolwiek zdawało się, że nie przywiązywał wielkiéj ceny do pokrewieństwa z góralem, widać jednak było, że los jego żywo go obchodził; wspomnienie na dawną pomyślność przyjaciela, podwajało w nim smutek i politowanie nad stanem, w który go wtrąciły późniejsze nieszczęścia.
— Tak więc, — rzekłem, — widząc że pan Jarvie nie kończy opowiadania, — krewny pański z rozpaczy został jednym z tych łupieżców, o których dopiero coś nam opowiadał?
— Nie — nie zupełnie — nie zupełnie — pobiérał tylko czarne kontrybucyje w Lennox, Menteith, i aż do bram Stirlinga.
Czarne kontrybucyje? cóż to znaczy?
— Zaraz wytłumaczę. — Rob ujrzał się wkrótce na czele licznéj zgrai podobnych sobie, bo znany był w całym kraju jako człowiek, który się niczego nie lękał; imię ma starożytne i sławne; nieraz chlubnie wspominane w dziejach wojen przeciw królowi, parlamentom i kościołowi, chociaż od niejakiego czasu, chcą je poniżyć, a nawet i zniszczyć. — Matka moja była z domu Mac-Gregor; nie rozgłaszam tego, ani kryję. Owóż, jak powiedziałem, Rob zebrał znaczną bandę towarzyszów, i ogłosił, że łupieztwa i zniszczenia dopełniane za południową gór granicą, przynoszą hańbę jego ojczyznie, i że zaręcza pewną i skuteczną obronę każdemu właścicielowi i dzierżawcy, który mu opłaci czwarty procent od swoich dochodów. — Jakoż, ilekroć którykolwiek z nich utracił choć jednego barana, Rob go natychmiast powrócił, albo wartość gotowizną,