Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 240 —

jak może interesa w Glasgowie, panowie zaś raczcie mię odwiedzić w moich górach. — Wierzaj mi pan, że pragnę pomódz jego ojcu. Jestem ubogi, ale lepszy rozum jak bogactwo. — Potém zwracając mowę do p. Jarvie, — Kuzynie, — rzekł, — jeżeli się nie lękasz zwiédzić piękne góry nasze, i zakosztować sarniéj pieczeni, przybądź razem z tym młodym panem do Drymen lub Bucklivie... albo najlepiéj do wsi Aberfoil; znajdziecie tam kogoś, co wam pokaże moje mieszkanie. — Cóż na to kuzynie? — Daj mi rękę. — Rob was nigdy nie zdradzi.
— Nie, nie, mój Robie! — odpowiedział ostrożny mieszczanin. — Rzadko kiedy opuszczam Glasgow, i nie mam ochoty wałęsać się po dzikich waszych górach, pośród równie dzikich i na pół nagich mieszkańców: to jest przeciwne memu znaczeniu i powadze urzędu, który piastuję.
— Niech tam d.... porwą urząd twój i znaczenie! Najlepszą kroplę krwi płynącéj w twoich żyłach, otrzymałeś z łaski pradziada naszego, powieszonego w Dunbarton, a ty mi śmiész mówić, że uchybiłbyś powadze odwiédzając mię w moim kraju? Słuchaj, kuzynie. — Oto winienem ci tysiąc funtów szkockich; zapłacę wszystko do szeląga, jeżeli przyjedziesz do mnie z panem Osbaldyston.
— A zapłacisz, pewno, bez zawodu?
— Przysięgam na popioły tego, który spoczywa pod szarym kamieniem w Inch-Calleach!
— Dość Robie, dość. — Obaczymy co się da zrobić; ale nie mniemaj, abym zabrnął zbyt daleko na wasze góry. Musisz nas spotkać w Backlivie, albo w Aberfoil; a nadewszystko nie zapomnij o tém, co najpotrzebniejsze; rozumiesz?
— O to się nie bój, — będę rzetelny jak ta szabla,