Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 238 —

memu podziwieniu, wręczył krewnemu swemu góralowi, mówiąc:
— Niepojętém jakiémś szczęściem bilet ten spotyka osobę, do któréj był pisany; inaczéj, stawiłbym tysiąc przeciw jednemu, że nigdy by rąk jéj nie doszedł.
Góral spojrzawszy na adres, chciał już bilet otworzyć, lecz wstrzymałem rękę jego:
— Wprzód nim panu pozwolę przeczytać to pismo, rzekłem, — winieneś mię przekonać, że masz do tego prawo.
— Bądź spokojny, panie Osbaldyston, — odpowiedział góral najzimniéj. — Przypomnij sobie tylko sędziego Inglewooda, pisarza Jobsohna, pana Morris; a nadewszystko przypomnij sobie pokornego sługę swego Roberta Campbella i piękną Djanę, a nie będziesz wątpić, że list ten jest do mnie pisany.
Nie mogłem wyjść z podziwienia nad własną moją nieprzenikliwością. Przez całą noc, głos tego człowieka i skład twarzy (acz przy słabém świetle księżyca i lampy, nie łatwo dający się rozpoznać), obudzały w myśli mojéj wspomnienia, którym jednak ani czasu, ani miejsca pewnego naznaczyć nie umiałem; lecz w owéj chwili spadła mi z oczu zasłona. Był to rzeczywiście Campbell, poznałem go po dumném spojrzeniu, twardych lecz szlachetnych rysach, mocnym głosie, i owym właściwym Szkotowi sposobie wymawiania, którego w potocznéj rozmowie umiał się wystrzegać, ale który go zdradzał przy każdém żywszém wzruszeniu. — Lubo wzrost miał zaledwie mierny, jednak budowa jego wróżąca niepospolitą siłę i zręczność, byłaby wzorem doskonałości, gdyby z dwóch względów nie mijała zwykłéj składu ciała proporcyi — barki były zbyt szérokie w miarę wysokości, a ręce nadzwyczajnie długie. Słyszałem późniéj, iż nieraz się przechwalał, że