Przejdź do zawartości

Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
941

Wiedziałem, iż na próżno chciałbym przekonać mego przewodnika o nieprawości czynu, który zdawał mu się bardzo godziwy; powściągnąwszy zatém gniéw mój, zapytałam co chciał wyrazić przez te słowa, — że wkrótce w Northumberland prawa jeszcze mniéj będą szanowane?
— Oho! — odpowiedział Andrzéj, — nie za długo bagnet będzie tam stanowił prawa; oficerowie Irlandzcy i cała trzoda papistów, których z zagranicy sprowadzono, jakby ich nie dość było w kraju, zaleli wszystkie kąty, a wiadomo dokąd kruki się zlatają, — tam, gdzie czują ściérwo. — Stary baron Hildebrand już ostrzy szabelkę; bodajem jutra nie doczekał, jeżeli nie prawda: pałaszów, karabinów, pistoletów, pełno wszędzie, — może na żarty? co? — Oj nie panie! te młode Osbaldystony żartować nie umieją; to są szatany; bez urazy Pańskiéj.
Słowa te przywiodły mi na pamięć własne moje podejrzenie, że Jakóbici rzeczywiście knuli jakieś zdradzieckie zamiary; lecz nie chcąc przyjmować na siebie ohydnéj roli szpiegowania słów i czynów stryja, unikałem wszelkiéj sposobności sprawdzania domysłów, które się mimowolnie nasuwały mojéj uwadze. Ale Andrzéj wolny od podobnéj delikatności, mówił głośno, co myślał; a myślał nie bez zasady, że tajemne spiski dojrzewają, i że ostróżność doradzała mu opuścić dom Barona.
— Wszyscy służący, — dodał, — wszyscy dzierżawcy i chłopi umieją robić bronią jak żołnierze. Chcieli oni i mnie zawerbować, ale Andrzéj nie głupi! — potrafi on szablą machać jak i drugi, lecz nie w sprawie wszetecznicy Babilońskiéj czy tam Angielskiéj, bo to wszystko jedno.