Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 178 —

rozstaniemy się, i rozstaniemy na zawsze! — Bądźmy więc w zgodzie, i niech moje tajemnicze nieszczęścia nie zatruwają goryczą tych kilku godzin, które jeszcze z sobą przepędzić mamy z téj strony wieczności.
Nie wiem mój Treshamie, przez jaką moc czarodziejską, to lube stworzenie potrafiło wziąść górę nad charakterem, którego ja sam często nie mogę być panem. — Postanowiłem wchodząc do biblioteki, że nie wyjdę z niéj, póki się wszystkiego nie dowiem. Djana odrzuciła ze wzgardą prawie żądanie moje, i nie wahała się wyznać, iż przenosi nademnie innego współzalotnika; bo jakież imię nadać mogłem temu jéj skrytemu powiernikowi? — A przecież kiedy już byłem u drzwi, kiedy wszelkie z nią związki zerwać miałem; jedna zmiana w jéj spojrzeniu, jedno przejście z dumnego gniewu do rozkazującéj powagi, a następnie do tkliwéj przyjaźni, zatrzymały na miejscu pokornego sługę, i wymogły na nim bezwarunkowe poddanie się jéj wszechwładnéj sile.
— Cóż ztąd że zostanę! — rzekłem siedząc znowu, — mamże być świadkiem nieszczęść, od których pani oswobodzić nie mogę? — tajemnic, których, zgłębiać nie mam prawa bez narażenia się na gniéw miss Vernon? — Jakkolwiek brakuje ci na doświadczeniu, trudno jednak, abyś nie wiedziała, iż młoda osoba może mieć tylko jednego przyjaciela. Mężczyzna nawet, posiadający przyjaźń moją, wzbudziłby zawiść we mnie, gdybym zaufanie jego dzielił z trzecią skrytą i nieznajomą osobą; — cóż dopiéro mówić o tobie miss Vernon? o tobie...
— A więc to ma być zawiść, — przerwała Diana, — a do tego wściekła zapamiętała zawiść! — ależ mój przyjacielu, chciéj się zastanowić, że prawiąc mi od pół godziny te androny, idziesz za przykładem owych półgłówków, którzy naczytawszy się komedyj i romansów, zapominają