Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 12 —

Ojciec mój nie mógł się nierozśmiać, widząc najpiękniejszą zasadę moralności, podciągniętą pod algebraiczną formułę; lecz wkrótce przybrał poważną postać, a zwracając się ku mnie rzekł: — Nie dobrze panie Frank! zmarnowałeś czas twój jak nierozsądne dziecko, trzeba abyś teraz żył jak człowiek, — Owen będzie twoim przewodnikiem w handlowych czynnościach, spodziewam się, że jego nauki większą ci korzyść przyniosą.
Miałem już odpowiedzieć, lecz Owen rzucił na mnie tak wymownym i pokornym wzrokiem, że mimowolnie zamilkłem.
— Lecz dość już o tém, — rzekł daléj mój ojciec, — wracam do listu mego z d. 1-go zeszłego miesiąca, na który dałeś równie obrażającą jak nierozmyślną odpowiedź, ale wprzódy naléj sobie wina i podaj butelkę Owenowi.
Bardzo mi to przykro, — odpowiedziałem bez wahania, — że odpowiedź moja, która była owocem głębokiéj rozwagi, tak obraziła mego ojca, — ale zaręczam, że z prawdziwym smutkiem uznałem niepodobieństwo przyjęcia jego propozycyi.
Ojciec mój spojrzawszy na mnie srogo, natychmiast zwrok swój gdzieindziéj zwrócił: korzystając z milczenia, mówiłem daléj, lubo już nieco mniéj pewnym tonem, a ojciec mój przerywał mi niekiedy, rzucając ucinkowe słowa.
— Żadnego stanu, — rzekłem, — niepoważam więcéj jak kupiecki, tém bardziéj, iż jest stanem mojego ojca.
— To widać!
— Rozumiem dobrze, iż handel jednoczy narody, ożywia przemysł, rozléwa dary swoje na całą ziemię, i jest tém dla ogólnego dobra świata, czem powietrze i żywność dla istot żyjących.
— Cóż daléj?