Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 100 —

blijoteka jest jaskinią, w któréj znajduję bezpieczne schronienie od napaści orangutangów kuzynów moich, nigdy tam nie zachodzą, może przez bojaźń, aby ogromne folijały nie spadły z półek i nie strzaskały im czasek; tak tylko na ich głowy działaćby mogły. — Chodź pan więc za mną.
Przebywszy nieskończone mnóstwo sal, kurytarzy, galeryi i schodów kręconych, dostaliśmy się nakoniec do biblijoteki.






ROZDZIAŁ  X.
Miejsce, — jéj tylko znane, — nauki, zabawy;
Skarby jakie zamyka, rzadko kto tu ruszy.
W niém to; na głód umysłu tuczące potrawy;
I jedyne lekarstwa na cierpienia duszy.
Bezimienny.

Biblijoteka Osbaldyston-Hallu zajmowała dużą ponurą salę; około jéj ścian staroświeckie dębowe półki uginały się pod ciężarem in folio ulubionych siedmnastego wieku utworów, z których my wyciągnęliśmy ekstrakt do naszych in quarto i in octavo, a które jeszcze raz przepędzone przez literacki alembik, synów naszych, zmniejszą się do duodecimo i nakoniec zamienią w świstki. Księgozbiór składali klassycy, dzieła historyczne i teologiczne, te były najliczniejsze; wielki w nim nieporządek panował; tylko księża kapelani przez długi lat przeciąg zaglądali niekiedy do tego nauk przybytku, póki żądza oświaty nie otworzyła do niego drogi Rashleighowi, na nieszczęście pająków, które na odwiecznych pyłem zakurzonych ścianach, bezpiecznie między księgami spoczywały. Sposobienie się do stanu duchownego, było mu niejako w oczach ojca wy-