Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trza, z woni ziół. Ciało ich było taksamo czyste, jak duch. Częste, długie, z dnia na dzień dłuższe posty uczyniły je niezależnem i nietykalnem. Dlatego śmierci się oparło.
Diokles, opuszczając czerwony kraj pustyni, gdy wracał do pachnących sadów Egiptu, czuł, że jest pośród nich, jak przychodzień z ziemi cudzej...
A gdy jednego dnia sam szedł i miał przekroczyć próg domu, zastąpił mu drogę fellah, oracz ubogi, i rzekł:
— Córka, którąś mi z chaty wziął do łoża swego, powiła dziecię.
Diokles zatrzymał się u drzwi. W głębinie duszy swej mówił:
— Oto jest pokusa szatana...
A do chłopa rzekł:
— Nie chcę widzieć niemowlęcia. Chcę być sam, sam jeden. Ty z niem uczyń, co chcesz. Wychowaj, albo, gdy ci zawadza, rzuć w wodę Nilu.
Ale wewnętrzne, drżące wzruszenie ścisnęło mu gardło, gdy miał powtórzyć słowa rozkazu. Zapytał:
— Syn?
— Tak jest, o panie.
Wtedy wymówił:
— Chcę go zobaczyć.
I wszedł do nędznej, czarnej chaty nad wodą. Tam ujrzał leżące w łachmanach dziecko swoje. Miało zaledwie parę tygodni. Oczy jego były jeszcze nieruchome, zimne, wrażliwe tylko na światło i mrok. Spojrzał, jak bezradnemi rękoma przestwór chwytało,