Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem sędziowie weszli na powrót do sali sądowej i wygłosili sentencyę wyroku.
Maryś była bardzo ciekawą co z nią będzie ale nikt jej tego nie objaśnił, daremnie zwracała na wszystkie strony wielkie, pytające oczy, pełne w tej chwili niepokoju. Nikt na to nie zważał.
Odprowadzono ją do więzienia.
— A cóż? — pytały ją towarzyszki.
— A cóż? kto tam wie? mruknęła tylko.
I rozgniewana, pełna oburzenia, którego nie umiała wypowiedzieć, rzuciła się na swój tapczan.
Kobiety jednak pytały dalej. Nie dla tego, by Maryś budziła w nich szczególne współczucie, tylko że były ciekawe, że życie więzienne jest monotonne, a w niem najmniejszy wypadek nabiera ważności.
— A nie przyznałaś się.
Maryś nie była w rozmownem usposobieniu.
Wstrząsnęła głową z wyrazem gniewu, który wyrabiał się w niej powoli pod wpływem więziennego przymusu i ukryła twarz w dłoniach, bo w tej chwili wszystko ją draźniło.
Nie miała ona wcale tkliwego usposobienia, przeciwnie, twarde dzieciństwo, brak miłości rodzicielskiej i większych wpływów, wszystko to wyrobiło w niej pewną filozoficzną obojętność na to, czego nie posiadała.
Była ona praktyczną, szorstką, cyniczną