Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz przetarła sobie oczy jakby chciała rozpędzić sen jakiś; przypomniała sobie, że jest bogatą i że co tylko zażąda, posiąść może.
Wprawdzie wiedziała, że trzy ruble nie stanowią nieograniczonego skarbu, ale pragnienia jej i potrzeby dotąd ograniczały się do najelementarniejszych, a przytem łatwość popełnionej kradzieży była jej zachętą; przez tę noc przyszła do przekonania, że wszystkie pieniądze znajdujące się w kieszeniach ludzkich są do jej rozporządzenia, że dość będzie wyciągnąć rękę, aby je posiąść.
I jakby chcąc uskutecznić to zaraz, podniosła się szybko, rozgarnęła włosy na czole, rozczesując je palcami, przygładzając dłonią i wyszła na słońce, ażeby się rozgrzać.
Ludność starej poczty spała jeszcze, tylko wróble świergotały skacząc i czubiąc się po obszernych dziedzińcach i kilka kur chowanych przez jedną z lokatorek, kwokały grzebiąc z nawyknienia pomiędzy kamieniami bruku.
Słońce świeciło w oknach starego gmachu zwróconych ku wschodowi, a pozbawionych okiennic i firanek, odbijało się w stłuczonym zegarze i oblekało odrapane mury wesołym blaskiem, pod którym ginęły plany i rany odpadającego tynku.
Panowała tutaj wielka cisza. Stary dom zasypiał jeszcze wśród spiącego miasta.
Maryś rozglądała się po nim wesoło. Zo-