Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał zdolność zajrzenia do głębi jej istoty, gdyby rozumiał tę dziwną zadumę, jaka ją ogarnęła, byłby to zapewne uczynił, ale ponieważ fakta te były dla niego niepojęte, a jako chłopak roztropny lękał się przepełnić miary jej cierpliwości, on, co znajdował się teraz na jej łasce, pohamował się i wyrzekł tylko:
— Oj, żebyś ty miała rozum, byłoby nam lepiej.
— Albo co? — spytała patrząc mu w oczy jakby z nich myśli wyczytać chciała.
— Co? ot, co nam przyjdzie, że złapiesz jaką bułkę ze straganu. To marność, ty i ja nie najemy się tego.
— To i co? — pytała dalej.
— Pamiętasz, kiedym jakiejś marmuzeli wyciągnął cukierki z kieszeni.
— O, pamiętam! — zawołała.
A oczy jej zabłysnęły wspomnieniem tej chwili, kiedy on podzielił się z nią swoją zdobyczą, bo chwila ta była dla niej nigdy nie zapomnianą.
— Ee... gdybym tylko znalazł w kieszeni cukierki, nie byłoby o czem mówić — ciągnął dalej Józiek tonem wyższości.
Maryś teraz słuchała z całą uwagą i niewiedzieć czemu zrobiło jej się przykro, może dla tego, że Józiek podzielił się z nią tem, co za najlichszą część zdobyczy uważał.
— Prócz cukierków była tam jeszcze port-