Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

woli ludzkiej przywykła od dawna, był to dla niej chleb powszedni. Teraz może przybyła jej z tego powodu kropla goryczy w sercu. Była pełna bezwiednego pesymizmu.
Miała prawo do podobnych poglądów. Tam, gdzie szło o doraźną korzyść lub użytek była pełną wyrozumienia dla egoizmu ludzkiego, tak n. p. nie miała nikomu za złe, że wolał sam coś spożyć niż jej oddać, nie wymagała ściśle stosowanej miłości bliźniego, którą przecież sama rządziła się dnia tego względem Józka, ale cóż to szkodziło, żeby ona zaczerpnęła wody w czyimś naczyniu, przecieżby naczynia tego nie ubyło.
Maryś nie znajdowała charakterystycznej nazwy na czyn ten, czuła tylko, że nienawidziła stróżki, a z nią wszystkich tych, co posiadali cośkolwiek na świecie. Był to osobliwy rodzaj logiki, na nieszczęście bardzo pospolitej pomiędzy biedakami; to też można jej nadać nazwę logiki rozpaczy.
Złorzeczenie jednak i nienawiść nie zaradzały złemu, a tu radzić było potrzeba, Maryś zrozumiała to szybko i puściła się strzałą na Podwal.
Najnędzniejsza istota ma jeszcze na świecie ludzi, jeśli nie koniecznie przyjaznych, to przynajmniej przychylniejszych od innych, taką była dla niej owa żona czeladnika, której czasem w niedzielne popołudnie pilnowała dziecka. Maryś biegła do