Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebierała drutami, przecież zdarzyły się ważniejsze chwile, w których spuszczone oczko lub coś podobnego zmuszało ją odwrócić wzrok od swego towaru i spojrzeć na robotę.
Konieczność istnienia zaostrzyła w Marysi zmysł obserwacyjny; znała nawyknienia ludzkie, tak jak człowiek żyjący na łonie natury zna i rozpoznać umie kierunki wiatrów, znaki suszy lub niepogody.
Wiedziała, że najpilniejsza uwaga rozerwaną być może i czekała takiego wypadku. Przeszła parę razy koło starej, ale daremnie; ta zawsze zdawała się liczyć oczyma pomarańcze, ciastka, chleb świętojański i paczki pierników. Przekupka także obserwować umiała i znała fizyognomie ludzkie tak samo jak Maryś, a może lepiej jeszcze, bo widząc ją krążącą koło siebie, domyśliła się szkodliwych zamiarów. W mgnieniu oka porzuciła pończochę i rozszerzając chude spiczaste palce po nad swemi koszami, zaczęła wymyślać głośno obdartej dziewczynie, z góry nazywając ją złodziejką.
Maryś oddaliła się czemprędzej; wprawdzie nie ukradła nic, wiedziała jednak dobrze, iż ubogi zawsze jest podejrzany. Zresztą czuła, iż przekupka miała zupełną słuszność. Była zawstydzona niezmiernie, chociaż przyznać należy, iż na zawstydzenie to najmniej wpływały wykrzykniki starej. Ona czuła się upokorzoną bezskutecznością swoich usiłowań.