Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawiały żadnej wątpliwości pod względem stanu jego serca. Jeśli powracał nawet do zwykłych zatrudnień, był niespokojny, smutny, nieswój i unikał starannie wszelkiej wzmianki o tej niefortunnej okoliczności z bukietem. Ja też byłem dyskretnym, udawałem, że tego nie zauważyłem, nie zapamiętałem, albo też, że bukiet i duńskie rękawiczki zdawały mi się faktami naturalnymi, będącymi zupełnie w porządku rzeczy.
Przyjaciel Jacenty pracował teraz fantazyjnie. Czasem po całych dniach siedział zamknięty, a czasem znów ulatniał się od rana i nie można go było znaleść ani w restauracyi, gdzieśmy codzień jadali obiad, ani na czarnej kawie w zwykłej cukierni, ani zgoła w żadnem z miejsc, gdzieśmy się zwykli byli spotykać. W pracowni zaś zauważyłem, że owa błękitnooka, kasztanowatowłosa główka zaczęła mnożyć się w sposób zatrważający; było jej wszędzie pełno, gdzie tylko znajdował się kawałek wolnego miejsca: na szkicach, na zaczętych obrazach, na świstkach papieru nawet, wszędzie była ona, we wszystkich pozach, z profilu, w trzech częściach, wprost, uśmiechnięta i poważna, z oczyma wzniesionemi w górę, ze spuszczonemi powiekami lub też patrzącą przed siebie; była to zawsze ona, ze swojem wąskiem czołem, regularnymi rysami i drobnemi ustami.
Oprócz tego w kącie pracowni na stalu-