Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jacenty — śmieszne imię. Nie był on wcale winien, że mu je nadano, przecież dźwigać je musiał od kolebki do grobu, jak zresztą wiele rzeczy niezasłużonych. Nie było to także jego winą, że miał wielki nos, podobny do sępiego dzioba, usta szerokie od ucha do ucha, małe, szare oczy niepewnego koloru, oraz wysoką, niezgrabną postać. Pomimo to śmiano się zarówno z jego imienia, jak twarzy i postaci, a to czyniło go bardzo nieszczęśliwym.
Miał się sam za najbrzydszego człowieka pod słońcem. Czy jednak był brzydkim rzeczywiście? Na to trudno odpowiedzieć. Ja przynajmniej nigdy nie znajdowałem go takim, bo ta chuda twarz, przypominająca dziadka do tłuczenia orzechów, wyrażała nieskończoną dobroć. Usta uśmiechały się z pod konopiastych wąsów poczciwie i dowcipnie razem, a małe oczy zdawały się czytać w myślach ludzkich, patrzały tak smutnie na cierpiących a tak wesoło na zadowolonych, iż przykuwały do siebie wzrok ludzki i narzucały sympatyę.
Niech sobie mówią o tem, co chcą, ja twierdzę, że mój przyjaciel Jacenty wcale brzy-