Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadzić i z której, przyznać to trzeba, wymykał się cichaczem, jak tylko mógł najprędzej. Kiedy zaś wymknąć się nie mógł, kręcił się na ławce, jak fryga, lub też zajmował się gorliwie płataniem rozmaitych psot współtowarzyszom, lub nauczycielowi — jak się zdarzyło. Nie dziw więc, że zawód szkolny ukończył daleko wcześniej, niż należało, powracając po kilku miesiącach z rzadką miną i czerwonemi uszami do domu.
— Skaranie boskie z tym chłopcem — zawołała matka, kiedy się dowiedziała o ostatecznej katastrofie wydalenia syna ze szkoły.
— Skaranie boskie — powtórzył za matką ojczym.
Ojca bowiem swego Stasiek nie pamiętał wcale, nie pamiętali go też i ludzie. Był już sporym chłopcem, kiedy matka wyszła za mąż za krawca, który, jak mówili ludzie, ułakomił się na jej posag.
Tylko niech ten wyraz: krawiec w połączeniu z wyrazem: posag, nie przywodzi wam na myśl, czytelnicy, świetnego sklepu z lustrzanemi szybami, z pięknym manekinem, przystrojonym wedle ostatniej mody i wyglądającym na młodego panicza wśród stosów angielskich i francuskich materyałów.
Posag matki Staśka wynosił zaledwie kilkaset rubli; z takim posagiem o pięknym sklepie myśleć nie można, a krawiec, który się