Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cne mieszały się w mojej głowie, osłabłej jeszcze nocną gorączką. Czekałem końca jej powieści z niecierpliwością i trwogą, nie śmiejąc już o nic zapytywać.
Nagle turkot powozu dał się słyszeć, żona moja powróciła, a rozmowa nasza przerwała się nagle.
Augusta pobiegła szybko, by ją powitać i uspokoić, a ja szedłem za nią machinalnie ze spuszczoną głową. Ale zanim dojść zdołała do domu, we drzwiach szklanych salonu ukazała się Melania. Szła ku nam szybkim krokiem i gdybym był w tej chwili mógł zwrócić na nią uwagę, byłbym dojrzał, że twarz jej pokrywał niezwykły rumieniec, a oko zmierzyło nas nieufnie. Byłbym zrozumiał, że coś nadzwyczajnego wytrąciło z kolei tę bierną istotę.
Melania zaledwie skinąwszy głową Auguście, zbliżyła się do mnie, nie zdolny byłem powitać ją w tej chwili.
— Cóż tu zaszło? — pytała urywanym, ostrym głosem — posłaniec Augusty zatrwożył mnie bardzo, ale widzę że złe minęło, lub też był to tylko jakiś egzaltowany wymysł rozmarzonej głowy.
Jak każda ograniczona a tem samem zarozumiała istota, Melania nazywała rozmarzeniem i egzaltacyą wszystko to, co przechodziło jej ciasne pojęcia, słowa te nieustannie były w jej ustach, nie zwróciły więc mojej uwagi. Wzruszyłem tylko ramionami.
— Byłem chory wczoraj i noc całą — odparłem tylko.
— Tak, słyszałam, że chodziliście wczoraj na spacer, a deszcz i burza nie chciały was ominąć dla tego, żeście nie mieli czasu uważać na nich.