Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odrzekła, patrząc na mnie jasno i śmiele, bo wówczas nie byłoby to już cierpienie, ale jakaś chorobliwość wyobraźni.
— Więc masz pani wszystko, czegoś zapragnęła, życie ziściło ci marzenia młodzieńcze, więc jesteś szczęśliwą jednem słowem?
Milczała, tylko znów na jej ustach zarysował się lekko ten cichy, litośny uśmiech; czułem, że dla niej słowa moje były tylko słowami kapryśnego dziecka, choć dla mnie dźwięczały one treścią życia i ogarniał mnie jakiś wstyd niewyraźny, nie wiedziałem w czem błądziłem, ale wyraźnie myśli moje nie znajdowały w niem echa.
— Niech Bóg ustrzeże każdego — wyrzekła zwolna, po chwili namysłu — od życia podobnego memu. Wierz mi pan, że się skarżysz i kwilisz bez przyczyny, a cierpienie, którem zabawiasz znudzonego ducha, jest tylko owocem fantazyi, kaprysu.
— Augusto! — zawołałem — odpowiedz mi na to jedno pytanie, czy ty jesteś szczęśliwą?
— Szczęście — odparła lekko wzruszając ramionami — to wyraz rozległy jak świat cały, jeśli pan nazwiesz szczęściem spełnienie wszystkich marzeń, dogodzenie fantazyom, w takim razie nikt może na ziemi szczęśliwym nie jest, bo zachcenia nasze rosnąć mogą w nieskończoność. Ale jeśli Bóg uskąpił mi może darów życia, dał mi w zamian wiarę i pojęcie, nie tę bezcielesną wiarę, która gubi się w przyszłości, ale ożywczą wiarę obecnej chwili. Ja wierzę w posłannictwo każdej istoty na ziemi, w dobro, które sobie i drugim uczynić mogę, w możli-