Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowała ciasnota pojęć, a jednak jaśniało ono pogodą pod koroną bogatych splotów czarnych. Czarne oczy ślicznego kształtu, osłonione długiemi rzęsami połyskiwały bezdusznem światłem; usta małe i wązkie uśmiechały się bez wdzięku, głos pozbawiony był sympatycznych dźwięków, rysy jej regularne i zimne miały spokój greckich posągów, kibić wysmukła i pełna razem była doskonale piękna. Melania mogła przemówić jedynie tylko do zmysłów; poznałem ją, obrachowałem i zapragnąłem; po kilku tygodniach byliśmy zaręczeni; a jednak serce moje buntowało się przeciw woli, ostrzegając tajemnem przeczuciem, iż wiążę sobie świat na zawsze, w chwili złej bólu i zrozpaczenia. Pozostałem głuchym na głos jego.
Były to ostatnie walki, ostatnie jęki uciśnionego ducha. Czasem odzywał się on we mnie niespodzianie i wówczas nie mogłem patrzeć na narzeczoną; gotów byłem zerwać to nieszczęsne małżeństwo, ale po chwilowej sprzeczce z samym sobą, pokonywałam te tajemne przestrogi jak ostatnie drgania przeszłości i nagliłem ślub z gorączkowym pospiechem, chcąc zamknąć sobie drogę powrotu.
Jednak spotykałem pokusę tam, gdziem się jej najmniej spodziewał, pokusa była widać we mnie samym; lękając się w żonie znaleźć kochankę, sam prowadziłem ją na tę drogę; szczęściem lub nieszczęściem, Melania zrozumieć mnie nie mogła.
Pamiętam wilią ślubu, byłem w domu rodziców żony; było to wśród lata, siedziałem obok niej w ogrodzie, byliśmy sami, słońce zachodziło za fioletowe