Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja wam panie cyganie ślicznie za to podziękuję, bo zapłacić niemam czem — niemam ani grosza.
— A gdzież ty chcesz jutro rano iść? — spytał cygan, wysłuchawszy w milczeniu prośby Janka.
— Do Łęgonic.
— Czy tam są jeszcze Austryacy?
— Zapewne że są.
— No, to jak cię złapią, powieszą cię...
— Hm! to być może... ale cóż ja mam robić?...
— Co masz robić?... zobaczymy! Teraz siądź u naszego ognia, kobiety ci dadzą jeść, a jutro dowiesz się co masz robić.
To rzekłszy z wielką powagą wyprostował się, przemówił parę słów w cygańskim zapewne języku do otaczających, i poszedł ćmiąc fajkę na swe dawne miejsce koło wozu, nie spojrzawszy nawet więcej na Janka. Tymczasem całe zgromadzenie powróciło do ogniska, a młody jakiś wyrostek, liczący może ze szesnaście lat, zbliżył się do Janka, wziął go za rękę i wyszczerzając szereg białych jak kość słoniowa zębów, rzekł:
— Chodź, dostaniesz jeść.
I poprowadził go do ogniska, gdzie zrobiono mu miejsce i nie opuszczał go już ani na chwilę. Zaraz potem, stara, chuda, pokryta łachmanami i brudna cyganica, zaczerpnęła ogromną warząchwią z kotła i wlała na miskę nieco kapuśniaku,