Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więc z kieszeni chleba i kawał pieczeni i zajadając smacznie, śmiał się i mówił:
— Niech Bóg wynagrodzi poczciwego Franciszka, że mię tak zaopatrzył na drogę, na swoją biedę. Dostanież on jutro od jenerała pater noster, jak zobaczą, że mnie niema w piwnicy. Ha! ha! ha! wyborna pieczeń, baranina z czosnkiem... Dawno już takiego przysmaku nie jadłem. Gdyby nie Franc, byłoby mi głodno i chłodno teraz. Niech żyje poczciwy Franc! — wołał Janek w uniesieniu radości.
Potem zaspokoiwszy głód, począł nucić żołnierską piosnkę, ktorej nauczył się od Marcina:

»Hej tam w karczmie za stołem,
Stadł przy dzbanie Jan stary.
Otoczyli go kołem,
On tak prawił do wiary...« i t. d.


A głos Janka wśród ciszy nocnej rozlegał się daleko — a wrony konik czesał dalej raźno. Wkrótce tez dojechał do Błędowa, o czem dowiedział się od pastuszka, który odziany płachtą, gnał bydło na paszę. Świt się już robił i na wschodzie niebo rumieniło się jak jabłuszko — a reszta czarnych, deszczowych chmur nocnych uciekała ze wstydem przed majestatem wschodzącej gwiazdy dziennej. Jankowi wraz z poczynającym się dniem zrobiło się weselej — był teraz pewny siebie, spokojny, że dopnie szczytnego celu.