Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybym był dorosłym mężczyzną — myślał sobie — zapukałbym do pierwszej lepszej chałupy w Jajkowicach i musianoby mi pokazać drogę — ale taki dzieciak jak ja, wśród nocy, sam jeden zwracam na siebie uwagę i budzę podejrzenie. Gdybym się pytał, jeszczeby mię zatrzymano.
Tak bijąc się z myślami i nie mogąc wymyślić żadnej rady na swój kłopot, wjechał Janek w długą i cichą o tej godzinie ulicę wsi. Wszystkie chałupy były zamknięte, wszędzie ciemno i głucho, od czasu do czasu tylko pies zaszczekał i nic więcej. Smutno i pusto było dokoła. Deszcz kropiąc nieustannie, potworzył na twardszym gruncie ulicy wiejskiej kałuże, na których od pluskającego deszczu powstawały wielkie bańki. Jankowi znowu zrobiło się przykro na sercu wśród tego smutku i pustki, jaka go otaczała — nie wiedział gdzie się obrócić, gdzie ruszyć, a czas naglił, gdyż dalej nie mógł zbytecznie pędzić kucyka, jak to dotąd czynił, albowiem robiło już biedne konisko bokami i mogło paść na drodze. Należało go więc oszczędzać i jechać wolno ale ciągle, nie tracąc ani chwili czasu, a tu bohater nasz nie wiedział gdzie się zwrócić.
Ale Bóg opiekował się dzielnym chłopcem, który dla świętego zamiaru ocalenia głowy narodu, poświęcił się na tyle przygód, i zesłał mu pomoc. Kiedy Janek był już na końcu wsi i przystanął na chwilę, zamyślając się, którą z dwóch dróg się