Przejdź do zawartości

Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże był szczęśliwy, kiedy znalazł się sam jeden na bocznej drodze, za dworem już i za wsią. Kucyk jego, dzielny konik, wronej maści, rwał jak wicher naprzód, kontent, że po długim odpoczynku w ciasnej i cuchnącej stajni, mógł się przewietrzyć trochę. Pędził więc wyciągniętym galopem, parkając wesoło, a wilgotna, rozmokła od deszczu ziemia, bryzgała mu z pod kopyt wysoko. I Janek był wesoły i szczęśliwy, a nadewszystko dumny z siebie, że po zwalczeniu tylu przeszkód, zdołał nakoniec plan swój doprowadzić do skutku. Teraz zależało wszystko od szybkości, od tego kto pierwszy stanie w Nadarzynie, czy nasz bohater, czy rotmistrz von Lampe. Janek nie wątpił ani na chwilę, że jeżeli mu nowe, nieprzewidziane przeszkody nie zajmą drogi, będzie tam pierwszy, najprzód dlatego, że będzie jechał prędzej, co najmniej kłusem, a powtóre że uda się krótszą drogą za Pilicę. Nie puścił się on bowiem gościńcem na Nowe-Miasto, gdzie był most i którędy udał się rotmistrz, ale wprost, boczną drogą do brodu, który znał dobrze i który nieraz przebywał. Choć więc Austryacy wcześniej wyruszyli, on, pędząc galopem i drogą prostszą, uprzedzić ich znacznie musi.
Jakoż znalazł się wkrótce nad rzeką, która poważnie i z pluskiem toczyła swe mętne wały. Ostrożnie, wolno wjechał w jej koryto i w kilka