Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bojaźni, mówiąc sobie, że strachów żadnych niema na świecie — owszem, zaczął się po cichu śmiać.
Śmiał się zaś z jenerała i Franca, którzy zamknąwszy go w piwnicy, myśleli, że pomieścili więźnia w pewnem i bezpiecznem miejscu.
— Jakże się zadziwią, gdy mnie tu jutro nie znajdą! — szeptał Janek zapinając płaszczyk i chowając starannie do kieszeni chleb i pieczeń, daną mu przez Franca — co prawda, to mi się jeść chce, ale teraz niema czasu o tem myśleć. Dalej Janku — wołał chłopiec — do roboty, później będziesz używał!
Janek znał dobrze wszystkie kąty dworu, bo nie mając wiele zajęcia, gdyż stryjostwo go zaniedbywali, a przytem był to z natury chłopak bardzo ciekawy, więc włóczył się po całym domu i obznajmił się z nim doskonale. W piwnicy, w której go teraz zamknięto, wiedział, że są drzwi w głębi, ukryte za wielką, staroświecką beczką od wina, teraz pustą — i że drzwi te prowadziły do długiego lochu, nieco zrujnowanego, który kończył się pod śpichrzem, stojącym na uboczu, tuż przy stajniach dworskich. W śpichrzu tym, walącym się i opuszczonym zupełnie od lat kilkudziesięciu, były w podłodze drzwi, któremi z lochu się wychodziło. Janek wiedział o tem wszystkiem doskonale, gdyż nieraz biegał po tym lochu, zastawiając ze starym Marcinem pułapki i trutki na szczury, które gromadnie gnieździły się w lochu. Jak jedne tak