Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się — oto jest rozum na rozum. Dobrześ zrobił, żeś przeszedł na tę stronę, inaczej miałbym dużo z tobą kłopotu, żeby cię stamtąd sprowadzić. Sprytny jesteś paniczu. No, siadajmy na konia!
Usiadł pierwszy, Jankowi kazał się za sobą pomieścić i trzymać dobrze, gdyż niedługo, jak tylko wydostaną się z lasu, ruszą galopem.
— A nie mów nic — zalecał Jankowi — bobyśmy się mogli zdradzić. Mają oni dobry słuch i słyszą jak trawa rośnie! — dodał, wskazując głową w stronę cyganów, a oczy mu się zaiskrzyły jak u kota, z widocznym wyrazem tajonej nienawiści.
Ruszyli stępa i bardzo ostrożnie przemykając się między gęstymi krzakami. Poprzednio jeszcze Cynga owiązał łachmanami z ubrania Janka kopyta koniowi, tak że stąpając nie wydawały one najmniejszego odgłosu. Koń był przytem widocznie wyuczony do skradania się w lesie, gdyż posuwał się bardzo ostrożnie i zręcznie wymijał gałęzie, których szelest mógł zdradzić jego pochód. Jechali w głębokiem milczeniu, a co jakiś czas Cynga zatrzymywał konia, zeskakiwał i przykładał ucho do ziemi. Po każdem takiem przysłuchaniu się, szeptał drapiąc się na konia:
— Wszystko dobrze, jeszcze są na tamtej stronie — niczego się nie domyślają.
Nakoniec wydostali się z lasu na jakąś drożynę przerzynającą obszerne pola, zazielenione