Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Com zrobił — mówił sobie — dobrzem zrobił, powinienem był tak zrobić.
Nareszcie cyganka odeszła. Posunęła się jeszcze parę kroków wzdłuż potoku, poczem wróciła się i ruszyła ku obozowi. Janek, widząc ją odchodzącą, właśnie w kierunku tego miejsca gdzie on spał z Cyngą, pomyślał sobie, że będzie zaraz dostrzeżoną jego ucieczka, a plusk wody, który słyszała Mokryna, wskaże niejako drogę jego ucieczki. W tak przykrem położeniu natężając całą swą duszę nad wynalezieniem środka ratunku, śledząc okiem powolne ruchy starej cyganki, natrafił nakoniec na sposób wyjścia z tego niebezpieczeństwa.
— No! — szepnął podnosząc się z trudnością — teraz nie dam się tak łatwo złapać.
Jednym śmiałym i zręcznym krokiem stanął na brzegu. Tutaj było prawie zupełnie ciemno. Wielkie dęby i olchy, gdyż był to las liściasty, nie przepuszczały promieni księżycowych, z czego, rzecz prosta, Janek był bardzo zadowolony.
Stanąwszy na brzegu, obejrzał się jeszcze raz za Mokryną, której postać wyraziście się rysowała na jasno przez księżyc oświeconej polanie. Szła wciąż w głąb obozu, widocznie więc odgłos skoku Janka na brzeg nie dobiegł jej uszów. Nie czekając więc aż stara cyganka dojdzie do środka obozu, puścił się szybkim krokiem wzdłuż brzegu potoku. Biegł żwawo, najprzód dlatego, żeby się jaknajdalej odsunąć od miejsca swej przeprawy, a potem,