Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się potworny łeb psa cygańskiego. Stał on do połowy wychylony z gąszczu leśnego, z paszczą rozwartą, ukazując szereg strasznych zębów, zziajany, z językiem wywieszonym, z sierścią najeżoną na grubym karku, z oczami krwią zaszłemi. Stał i ujadał zaciekle, głośno, a odgłos jego szczekania rozlegał się po lesie donośnie.
Janek ujrzawszy się zdradzonym, wyśledzonym, skamieniał odrazu, ale odzyskując przytomność i energią, zerwał się na nogi i chciał uciekać, gdy pies zobaczywszy to, rzucił się ku niemu. Janek był bezbronny, nie miał nawet kija w ręku, w jednem mgnieniu oka poznał więc, że walka z olbrzymim i dzikim psem do niczego nie doprowadzi. Mimowolnie, w najwyższem przerażeniu cofnął się parę kroków wstecz, gdy nagle przyszła mu pomoc ze strony całkiem niespodzianej.
Maleńki ów piesek, którego wczoraj ocalił i który tyle niepokoju okazał podczas spoczynku Janka, w chwili gdy olbrzymi buldog cygański skoczył ku jego zbawcy, rzucił się naprzód i uwiesił się u szyi swego nieprzyjaciela, wpijając w nią wszystkie swe zęby i pazury trzech zdrowych łap. Buldog jęknął boleśnie i usiłując się oswobodzić od szarpiącego go pieska, zatrzymał się — wtedy Janek korzystając z chwili, chwycił za drzewko w pobliżu stojące, złamał je i właśnie zamierzał tym kijem uderzyć z całej siły w łeb buldoga, gdy nagle na skraju polanki ukazała się głowa tego