Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Z podróży po Spiżu.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ta ceremonia odbywać na polu, a dopiero po pochowaniu umarłego odprawiać wolno w kościele mszę żałobną.
Reszta dnia zeszła mi na oglądaniu naokoło miasta. Była to niedziela, więc przechadzali się mieszkańcy w strojach świątecznych, postawali, radzili i naturalnie fajki palili. Słyszałem rozmawiających tylko po słowacku i po niemiecku, a nikogo po madziarsku, chociaż z ubioru za Węgrówby ich wziąć można. Tutejszy na Spiżu język słowacki jest bardzo zbliżony do Polskiego, znać, że na polskiéj ziemi wychodowany. Gdy noc nadeszła, a upragnionego górala z Podhala nie było widać, samotny w izbie gościnnéj zająłem się studyowaniem map Spiża, jakie miałem z sobą. Przez drzwi dochodził mnie gwar Niemców, co się według swego zwyczaju poschodzili do miłéj knajpy dla zabicia czasu. W takich miastach jak Podoliniec przybycie jakiegoś nieznanego podróżnego do domu zajezdnego, liczy się do ciekawych nowości; tak téż knajpujący sąsiedzi powziąwszy wiadomość o moim pobycie, nagle poczęli szeptać, ale tak, żem ich mógł dosłyszeć, poczém ukazało mi się we drzwiach jakieś grube szwabisko, odgrywające rolę policyanta i zapytał mnie, kto i zkąd jestem.
W spokojnych czasach w państwie konstytucyjném zwie się to napaścią, lecz znajdując się sam w obcem zupełnie miejscu, niepewny, czybym tu w kim doraźną znalazł sprawiedliwość, gdyby mi krzywdę wyrządzić chciano, postanowiłem pozbyć się zaraz natręta i pokazałem mu paszport. Na widok urzędowego dokumentu głupie niemczysko z tonu spuściło i poczęło się tłomaczyć ze swego nierozważnego postępku. Następnie zrobił najlepiéj, że się wyniósł, i zdał relacyą swoim kolegom o braku wszelkiego podejrzenia co do méj osoby.
Gdy i rano napróżno po obszernéj stajni szukałem furmana z Chochołowa, dokąd właśnie jechałem, trzeba było myśleć o najęciu podwody do samego miejsca, lecz kogokolwiek zaczepiłem o to, na wymienienie Chochołowa lub Zakopanego, każdy kiwał głową a ruszał ramionami, że nie zna tam drogi, więc i nie pojedzie. Wskazono mi jakiegoś z zawodu furmana, co przyszedł wczas rano pić już gorzałkę do szynku, lecz pijaczysko to w stroju węgierskim, udając że wie, gdzie leży Chochołów, nie mógł się zdecydować jechać, bo dopiero co wróciwszy zkądś w nocy, miał konie zmęczone podróżą.
Tak osadzony na lodzie nie mając żywéj duszy znajoméj, nie wiedząc co daléj począć, chodziłem zmartwiony, gdy spostrzegłem gościńcem wyjeżdżającego z bramy miasta na wschód ku Lubowni, jakiegoś furmana wiozącego żydówkę, i na chybił trafił zapytałem go, czyby mnie nie powiózł do Chochołowa wsi na polskiéj stronie Tatr. Jakoś spodobałem się Spiżakowi, bo nie troszcząc się o żydówkę, zgodził się na moją propozycyą pod warunkiem płacenia mu dziennie 2 złr. i żywienia jego samego i koni, oraz z obowiązkiem kierowania jazdą, bo mu wcale nie była znaną droga do Zakopanego i Chochołowa.
Uszczęśliwiony znalezieniem okazyi, pobiegłem do karczmy dla zapłacenia rachunku za nocleg, nie przypuszczając, żeby mnie ta nierozwaga znowu mogła pozbawić furmana, gdyż tymczasem żydówka owa na wozie nastraszyła poczciwego górala, rzucając na mnie podejrzenie o złe zamiary. Góral jednak nie poszedł za jéj radą, lecz wahający wszedł do karczmy, dla zasięgnięcia rady. Karczmarz zawiódł go do mego pokoju i wskazał na wielki tłomok z pościelą, na kufer z rzeczami, i to nawróciło górala na moją stronę, o czém się potém dowiedziałem. Manatki moje go uspokoiły, że nie jestem drapichróstem, czego nie można było brać za złe wieśniakowi rozsądnemu. Był to gospodarz z Hobgartu osady niemieckiéj koło Lu-