Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz na Łomnicy oglądał przewodnik zapiski, a zapisków już nie zastał, gdy się na Łomnicę wybrał z następnymi gośćmi.
Trzecia godzina się zbliżała, trzeba się było oderwać od prawdziwie cudownego widoku i niemiło się zrobiło spojrzawszy w szczelinę, którędy się z wierzchołka mieliśmy spuszczać. Zawadzał w drodze sterczący ostro głaz wśród owéj szczeliny. Sieczka postanowił go zepchnąć, ale wszystkich sił musiał użyć, aby celu dopiąć. Rozparł się całém ciałem i odwalił złom granitu, który potoczył się w przepaść; zginął nam z oczu, dolatywał tylko łoskot kruszącego się po drodze w kawałki nim ugrzązł w dolinie Pięciu Stawów.
Gdzie źle i niebezpiecznie schodzić grzbietem na czworakach zsuwając się na dół, można zewsząd bez szwanku dobrze zejść, najgorsze są w takich miejscach wielkie głazy, gdy je trzeba mijać lub spodem obchodzić. W jedném miejscu położył się Sieczka z rękami wyciągniętemi, aby w razie wypadku potknięcia się, można się było na nim zatrzymać. Im niżéj, tém nam weseléj było, bo bliżéj lepszéj drogi; powoli przebyło się ową szczelinę ponad żlebem, sam żleb, a potém zwaliska głazów. Przybywszy na przyłączkę między Świnnicą a pośrednią Turnią, mogliśmy z największym spokojem o dalszą drogę, zasiąść do obiadu na wysokości 6589 stóp przy ślicznéj pogodzie. Wspaniała zaiste uczta, chociaż z najprostszych potraw złożona, a tryumfalna dla płci żeńskiéj, którą niesłusznie odstraszają mężczyźni od śmiałych wycieczek, aby swoją