Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy szumie wodospadu, byłaby nader romantyczną, gdyby nie zimno z wichrem. Wiązka słomy i kożuch do okrycia, tak skromne żądania, stały się dla nas marzeniami nie do urzeczywistnienia; ledwo tedy minęło pół godziny, po trzeciéj rano radzi dźwignęliśmy się z obozowych wezgłowiów. Bochenki chleba i buty z nóg ściągnięte służyły nam za poduszki pod głowy, lecz najgorzej dokuczały nam strudzone kości, których nie było gdzie ułożyć, ani przed zimnem ochronić.
Przed świtem rozglądnęliśmy się po owej sławionej przez Węgrów dolinie Wielkiej, przekręconej na Felkę; lecz kto zna doliny na północnéj stronie Tatr, tego Wielka nie zachwyci. Stawek (5187’) owalny, 300 kroków długi, w środku koło 120 szeroki, z brzegami kosodrzewiną porosłemi, ze skałą Granatów i spadem strumyka, jest ładny, ale na Tatry to za mało, zwłaszcza dla podróżnego, co dopiero zwiedził dolinę Białéj Wody, Białki, Morskie oko, Pięć stawów, Siklawę i t. p.
O 4 godzinie ruszyliśmy w drogę; dnieć wkrótce poczęło. Idąc po trawnikach, po mchach, mokwach, weszliśmy w zasiąg leśny. Słońce ozłociło wierzchołki turni, potem i równiny cudowną, wesołą barwą opromieniło. Z pośród lasu ukazał nam w dali Wala wierzchy domów w Szmeksie, dokąd dążyliśmy na śniadanie. Blisko jednak dwie godziny zeszło nam, nim drożynami leśnemi krocząc szybko, bo ciągle na dół, znaleźliśmy się wśród domostw zakładu kąpielnego.
Kawał ten lasu, powiększéj części modrzewiowego, przerzynają tylko małe strumyki z pod Sławkowskiego szczytu (7860’) biegnące do Popradu, z którym mieliśmy