Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spodarstwo pochwycić w swoje ręce. Jakiż to popłoch ogarnął wszystkich na samą tę wiadomość!
— Przyznam się — poderwał Girgilewicz — że ja sam wahałem się, czy natychmiast dziękować za służbę, czy próbować szczęścia pod warjatem.
— Od czegóż zaczął nowy dziedzic? — zapytał Katilina coraz więcej rozciekawiony.
— Od największych warjacji jak drugi Kaniowski. Najpierw spalił jednej nocy ośm wsi swego klucza.
— Co, spalił?! — zawołał pan Damazy i porwał się z sofki.
— Nie podobała mu się budowa taj tylko — rzekł krótko Girgilewicz.
Zawołał wszystkie ośm gromad naraz, i rzekł im: Do jutra macie wypróżnić wasze chaty, stodoły, obory bo was podpalę na wszystkie cztery rogi. Chłopi potruchleli, cichaczem ułożyli suplikę do cyrkułu, ale tym czasem wypróżnili obejścia jak zamiótł. Na drugi dzień krwawa łuna zawisła nad okolicą, wszystkie ośm wsi spłonęło do szczętu. Starościc wtedy szesnaście gromad spędził w jedno miejsce i nuż pruskim murem obudowywać w symetrycznym porządku sioła zgorzałe. Nowe chaty musiały iść w dwóch rzędach wzdłuż gościńca, jedna o pięć sążni od drugiej. I nim komisja zjechała z cyrkułu, stały już wszystkie wsie odbudowane, a pan starościc nad nową przemyśliwał warjacją.
— Nie zły początek! — mruknął nieznajomy.
— Ale któżby tam zliczył i spamiętał wszystkie jego dalsze warjacje i dziwactwa — kontynuował man-