Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sem trzeciego wyrobić sobie partnera, nieszczędził usiłowania i uczył, informował, pokazywał, zachęcał niezmordowanie.
Biedny pan Girgilewicz pocił się jak w parowej łaźni, naklął się w duchu, co ślina na język naniosła, ale po kilku latach próby i ciągłego ćwiczenia doszedł wreszcie do tego przekonania, że gra dość dobrze, tylko nigdy nie wie co zadać i nie pamięta co wyszło.
Dość jednak spojrzeć na facjatę czcigodnego ekonoma, aby się nie dziwić bynajmniej tej powolności postępów.
Pan Onufry Girgilewicz to jeszcze ekonom pańszczyźnianego kroju, dyspozytor dawnej daty. Twarz pełna nabrzmiała a czerwona jak burak, nos zawiesisty, wąs gęsty rozstrzępiony, zielona krajka przez pas, hajdawery w buty, nahajka w ręku, ot i cały portret jego na łanie i w gumnie. Na wizycie u pana sędziego zachodziła tylko ta zmiana w jego powierzchowności, że zamiast krótkiej kurtki, przepasanej krajką, miał na sobie jakąś niepierwszej już młodości długą kapotę zieloną, i że oczywiście przy kartach obchodził się bez nahajki.
Podobnie jak pan Gągolewski trzymał się i pan Girgilewicz już od lat blisko trzydziestu jednego skarbu, a to dość powiedzieć, aby zaraz o całej jego osobistości wysokie powziąć wyobrażenie.
Ekonom, który od lat dwudziestu na jednym gospodaruje folwarku, potrafi pewno w każdej chwili zapła-