Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do obleśnego rozszerzone uśmiechu. Oczy, w wklęsłych osadzone jamach, z natury już spoglądały z ukosa, lecz w pewnych razach jak najzawzięciej chyliły się na dół, a nos miał wielkie podobieństwo do wykrzyknika, zmienionego w pół drogi w znak zapytania. Wąsy podcinał pan mandatarjusz u dołu, a podgalał starannie po bokach, a włosy tak gładko przygłaskiwał na skroniach, jak gdyby chciał koniecznie zakryć wielkie, odstające jak skrzydła nietoperza uszy.
Na strój niewielką przykładał wagę, tylko chustka musiała zawsze w szeroki u przodu schodzić się fontaź, a kołnierzyki wybiegały niezbędnie aż do połowy twarzy.
Czy to już z przyrodzonej jakiejś skłonności, czy też z długoletniego przywyknienia, pan sędzia prawą rękę zawsze trzymał w kieszeni, a lewą poprawiał łańcuszek od zegarka.
Tylko w tej chwili robił wyjątek z stałej, niezmiennej reguły, bo grał właśnie rober z kołkiem i trzymał karty w ręku.
Pan mandatarjusz jest zapalonym miłośnikiem wista, a nie ma nawet za Boże poszycie człowieka, który przypadkiem nie zna tej gry szlachetnej.
Żal się Boże! nawet wiska grać nie umie — było już najgorsze, co kiedykolwiek na czyjeś mógł przytoczyć potępienie.
Sam zaś miał się za najlepszego gracza jeśli nie w Europie, to przynajmniej w całej jak mówił Galicji i Lodomerji wraz z Bukowiną i księstwami Zator i Oświęcim.