Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Biedny Sałamacha nie miał już na to odpowiedzi. Duszno mu się zrobiło, kiedy posłyszał jak wielkiej potrzeba kwoty, aby zapobiedz grożącemu niebezpieczeństwu. Lecz choćby miał rozbić kogo na gościńcu, musiał wystarać się na czas żądanej sumy.
Pan mandatarjusz miał osobną szkatułkę na dochody rekrutacyjne, które nazywał swemi „przychodami benefisowemi“, a które rok rocznie jednaką uczynić mu musiały sumę. Z nich samych mógł już przez czas dwudziestoletniego swego urzędowania w Żwirowie znaczny złożyć kapitalik.
Nie darmo też uchodził za ogromnego bogacza w całej okolicy, a żydzi pobliskich miasteczek, te najlepsze wyżły na obce majątki, obliczali gotówkę jego na kilkadziesiąt tysięcy.
— I komu on to wszystko zostawił — troszczyli się zawistni, bo pan Gągolewski nie miał dzieci.
Niestety opatrzność odmówiła mu konsolacji.
— A ja bym tak życzyła sobie konsolacji — mówiła zawsze pani sędzina, zawracając oczy i wzdychając z głębi piersi.
I prawda, że sobie strasznie życzyła konsolacji.
Lecz poznawszy pana sędziego już z reputacji, poznajmyż i z osoby.




IV.
Wistowa partja u p. mandatarjusza.

Po trudach i znojach całodniowego urzędowania pan sędzia rozrywał się wieczorem.