Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A podnosząc oczy ku hrabiemu, ozwał się drżącym z wzruszenia głosem:
Przebaczcie mi jasny panie, za surowo was sądziłem!
A w tej chwili jakby aniół zesłany z nieba na utwierdzenie bratniej zgody, jakby geniusz opiekuńczy szlachetnej rodziny, pojawiła się we drzwiach ukrytych niebiańska postać Jadzi.
— Moja córka! — wykrzyknął starościc.
— Jadzia! — zawołał hrabia i wyciągnął ku niej ramiona.
Jadzia była strasznie blada i jakby cierpiąca. Ubrana w bieli jedną rączkę trzymała owiniętą na szarfie jedwabnej.
— Mój Ojcze! — wykrzyknęła swym dźwięcznym, anielskim głosem i postąpiła naprzód.
Starościc pochwycił ją za wolną rękę.
— Twój stryj, Jadziu! — zawołał stawiając ją przed bratem.
Hrabia z uczuciem przycisnął młodą dziewczynę do swych piersi.
— O nie, nietylko stryj — zawołał silnym głosem — Mikołaju! ja cię już pojąłem, odgadłem przyczynę twej śmierci udanej, i twego obecnego przebrania. Żyj beztroski ja będę opiekunem, ojcem twej córki.....
I Znowu powtórzył się serdeczny uścisk obudwu braci.
A nie spostrzegli nawet w swem wzruszeniu i