Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/525

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hrabia drgnął gwałtownie.
Czerwony pokój zaklętego dworu z swem uroczystem a ponurem przystrojeniem, gdzie przesiadywał obłąkany ojciec, a przebywał najchętniej brat nieboszczyk, zachował jakiś dziwnie złowieszczy charakter w młodocianych wspomnieniach hrabiego.
— Czy jasny pan się boi? — zapytał Kost’ Bulij. Hrabia dumnie rzucił głową. I w takich chwilach i w obec takich ludzi nie mógł i niechciał uchodzić za tchórza.
— Boję się tylko naruszyć otwarty zakaz nieboszczyka brata.
— W tym przypadku pójdziesz jasny pan za najgorętszą wolą i tyczeniem brata.
Hrabia z impetem potarł się po czole.
— I kiedyż mam stanąć?
— Dziś!
— Zaraz?
— O północy.
— O północy, dla czegoż o północy?! — wykrzyknął hrabia, a nowy jakiś mimowolny przeszedł go dreszcz.
— Taka była wola umierającego brata. Tylko w czerwonym pokoju, i o dwunastej w nocy mogę jasnemu panu odsłonić jego tajemnicę.
Hrabia znowu gwałtownie potarł czoło.
— Dobrze — rzekł prędko — stanę dziś...
— Będę oczekiwał jaśnie pana w lipowej ulicy.
— Przybędę konno!