Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemię strzeliło piorunem, a burza znowu z dzikim zawyła hukiem i jak trąba zakręciła się w koło.
Nagle w całej swej posadzie zatrząsł się na pół ugaszony zrąb chaty i jakby rzucony o krok w górę z podobnym do grzmotu łomotem załamał i zapadł się cały.
— Boże miłosierdzia! — dzwonił zębami mandatarjusz i pięścią bił się w piersi.
— Boże zmiłuj się nad nami! — wtórowali inni jednem pomieszanem echem.
A Juljusz oboma pięśćmi uderzył się w czoło i okropny jęk wyrwał się z jego piersi.
— Zginęła! — krzyknął — zginęła!...
I dzika rozpacz malowała się w jego twarzy, obłąkanie patrzyło z oczu ........................
A tymczasem chmury porwane dzikim wichrem pomknęły w dal, deszcz po kilku chwilach ustał jak zaklęty, łuna rozwiała się z widnokręgu, a niebo na dalszym zachodzie zajaśniało blaskiem gwiazd i księżyca.
I tak nagle, w mgnieniu oka zmienił się cały, nieokreślonej okropności obraz, że można go było wziąść raczej za senne złudzenie, za potwórne mamidło wyobraźni, niż za jawną rzeczywistość ..........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Prócz nieszczęśliwego Chochelki, który zemdlał ze strachu, opamiętali się stopniowo wszyscy przerażeni świadkowie niedawnej szalonej gry żywiołów.
Podnieśli się z ziemi i patrząc z drżeniem i zgrozą