Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widm o tem, i to jest właśnie co mię oburza do najwyższego.
— Najpierw się dowiedz, po co tam jeździłem.
— Przywłaszczyłeś sobie prawo jakiegoś opiekuna czy protektora nademną i uwziąłeś się skompromitować mię wobec świata.
Katilina wyjął sygaro z ust i wpatrzył się na przyjaciela osłupiały z zdziwienia.
— Jakto, czy już wiesz o wszystkiem i potępiasz moje kroki?
— Nietylko potępiam, ale się ich wstydzę.
— Eheu! — mruknął Katilina i sygaro na nowo wetknął do ust a obie ręce schował do kieszeni.
Juljusz zarumienił się i wpadł w niezwykły ferwor.
— Zrobiłeś burdę u mandatarjusza — zawołał żywo i głośno — zniewarzyłeś gościa jego domu, co niczem nie da się uniewinnić i różnych innych dopuściłeś się głupstw i szaleństw do których najmniejszego nie miałeś upoważnienia!..
— Oho — podchwycił nieprzebłagany szyderca — twojem zdaniem potrzeba jak widzę wyraźnego upoważnienia do robienia głupstw i szaleństw. Ty uznaesz tylko durniów uprzywilejowanych, za osobnemi jniby patentami....
Zimne szyderstwo Katiliny, wprowadziło w istną furję Juljusza.
— Nie potrząsaj dzwonkami błazeńskiemi tam gdzieś się wstydzić powinien, jeźliś jeszcze nie ogłuchł na głos honoru!