Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hej! — krzyknął na lokaja, który czekając snąć skinienia hrabiego, stał nieruchomy na miejscu — potrzymaj mi konia!
Lokaj przyskoczył zelektryzowany energicznym rozkazem.
Katilina zręcznym susem zeskoczył na ziemię i postąpił śmiało naprzeciw hrabstwu.
Hrabia niedawno powrócił do domu, bo wyjechawszy od Juljusza wstąpił jeszcze do jednego z sąsiadów po drodze. A szczególnym przypadkiem właśnie teraz opowiadał żonie i córce swe spotkanie z okrzyczanym w okolicy przyjacielem Juljusza.
Katilina jak istny lupus in fabula wpadł w sam tok rozmowy o sobie.
Nietrudno sobie wyobrazić, jak wielce musiało nagłe pojawienie się jego zdziwić hrabiego, a z jaką ciekawością mierzyły go kobiety od stóp do głowy.
Katilina przezwyciężał na gwałt kłopot i zamieszanie, w jakie szczególniej wprawiała go żywa, śmiała, ironicznie uśmiechnięta hrabianka, tak uderzająco podobna do nieznajomej zaklętego dworu, że przy panującem zmroku można było łatwo zupełnemu uledz złudzeniu.
— Zdaje mi się, że nie potrzebuję się już przedstawiać panu hrabiemu! — zawołał prędko z nowym ukłonem niesforny i nieokrzesany plebejusz.
Hrabia przymrużył oczy i wzruszył ramionami.
— Nie przypominam sobie... — rzekł z dumą.
— Kto pan jesteś?
Katilina przygryzł wargi, a w oczach mignął mu