Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I z rodzajem radości i zadowolnienia zaczął okładać sobie w myślach, jak najskuteczniej uderzy na pierwszego przeciwnika.
— Ale że Juljusz dotychczas o niczem nie uwiadomiony?! — zagadnął się nagle.
— Ręczę że w tem jakaś łotrowska machinacja Gągolewskiego! — wykrzyknął po chwili.
A przyspieszając znowu bieg konia, nie spostrzegł w swem głębokiem zamyślaniu, że na jego widok jakiś człowiek, co ścieżką szedł wzdłuż wierzbami wysadzonego gościńca, skrył się co żywo za pień drzewa i nie wychylił głowy aż póki tętęt konia nie przebrzmią! w oddali.
Byłto znany nam nieprzebłagany nieprzyjaciel Kośtia Bulija, Mykita Ołańczuk, którego demoniczna zawziętość i chęć zemsty, przybrała już od dawna charakter istnej manji szalonej.
Katilina nie spieszył wprost do Oparek, ale krótszą drogą przez ściernie i łąki pognał ku Buczałom.
Właśnie kiedy docierał do zabudowań folwarcznych, spotkał się z jakąś próżną bryczką, wyjeżdżającą widocznie od mieszkania mandatarjusza.
— Stój! — krzyknął z daleka na furmana.
Bryczka zatrzymała się na miejscu.
— Gdzie jedziesz? zapytał Katilina.
— Popaść na folwark, wielmożny panie — odpodział woźnica:
— A z kimeś przyjechał?
— Z panem Żachlewiczem.
Katilina aż krzyknął z radości.