Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żnego pana wszystko już z góry zrobił.
— Masz czas na chwilkę?
— Tylko dla wielmożnego pana.
— Chciałbym kilka słów pomówić z tobą na osobności.
Organista aż rumieńcem nabiegł, taka owładnęła go ciekawość, którą jak wszyscy ludzie dowcipni w wysokim stopniu posiadał z natury.
— Niech wielmożny pan pozwoli do alkierza.
— Prowadź!
Organista zwinął się prędko po szynkowni. Surę i Szmula postanowił przed szynkwasem, i co tchu stawił się na rozkazy Katiliny, prowadząc go przed sobą do ciasnego, betami zarzuconego alkierza.
— Niech wielmożny pan siada — zapraszał, kulawy podsuwając stołek.
Katilina usiadł, zapaliwszy naprzód sygaro.
— A teraz co wielmożny pan rozkaże? — zapytał Organista.
— Chciałbym się od ciebie czegoś dowiedzieć mój Chaimie.
— Dowiedzieć! — powtórzył żyd przeciągle jakby cokolwiek zawiedziony w oczekiwaniu.
— Tylko z łaski swojej mów mi szczerze co myślisz, albo nie mów nic zgoła.
— Wielmożny pan coś z daleka zajeżdża.
Katilina puścił kilka sporych kłębów dymu i osłoniwszy się w gruby obłok, ozwał się po chwili.
— Mówią, że znasz na palcach całą okolicę.