Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przestraszył jak stu djabłów.
Po krótkiej chwili Kośt’ Bulij stanął przed Juljuszem.
Olbrzymi starzec miał swój zwyczajny, surowy i ponury wyraz twarzy, ukłonił się nizko przed młodym dziedzicem i stanął sztywny i wyprężony, jakby naprzód czekał jego zagadnienia.
— Cóż mi powiesz Kośtiu? — zapytał Juljusz nie mogąc ukryć, że wcale nie był przygotowany na te odwiedziny.
Kośt’ Bulij odgarnął siwy włos z czoła i ozwał się cokolwiek przytłumionym głesem:
— Przed trzema dniami pytałeś mnie jasny panie, czy będziesz mógł poznać kiedy tajemnicę naszego dworu.
— Tak — bąknął Juljusz w coraz większem zdziwieniu.
— Powiedziałem wtedy jasnemu panu...
— Dowiesz się jej prędzej niż się spodziewasz.
— Dotrzymuję słowa — odpowiedział Kośt’ Bulij z ukłonem.
— Jakto przychodzisz?...
— Zaprosić jasnego pana na godzinę rozmowy do zaklętego dworu.
— Z maziarzem!
Kośt ukłonił się milcząc.
— Kiedyż to? zaraz? — zawołał Juljusz z gorączkowym pospiechem.
— Od dziś za tydzień, o godzinie dwunastej w nocy — cedził stary kozak uroczystym głosem.